Andrzej Chachuła – blog historyczny

15 maja 2023
Kategorie: Bez kategorii

Dziewice, Rozpustnice, i Wojna Stuletnia cześć III

Opublikowano: 15.05.2023, 11:30

Na Odsiecz

26 kwietnia 1429 roku po ostatnich spowiedziach i komuniach armia Karola VII wyruszyła w stronę Orleanu z ok. 60 wozami i prawie 500 dobrze obładowanymi jucznymi zwierzętami a za nią wielka kohorta prostytutek. Szła na południe od Loary ale z dala od jej brzegu obawiając się ataków angielskich łuczników. 29 kwietnia podeszła do Loary i tam dołączył do niej Bękart, Jean d’Orlean, który dotarł tam z Orleanu z oddziałem kawalerii. Doszło wówczas do wydarzeń  w zadziwiająco w weneckim stylu bo były spowodowane kierunkiem wiatru który dla Wenecjan, marynarskiego ludu, był zawsze ważny. Jeżeli wiatr uniemożliwiał żeglugę a później nagle zmieniał kierunek na pożądany to Wenecjanie skłonni byli w tym widzieć cud. To dawało rządzącym możliwości pewnych manipulacji i coś podobnego zdarzyło się i tym razem pod Orleanem bowiem wiatr wiejący o tej porze z zachodu niespodziewanie zmienił kierunek i zaczął wiać ze wschodu a przy takim kierunku wiatru barki z Orleanu nie mogły popłynąć w górę rzeki.


Jean d’Orleans, zwany Bękartem de Dunois

Bękart zaczął radzić odwrót do Blois ponieważ obawiał się że takie bezczynne stanie w miejscu wykorzystają angielscy łucznicy i nafaszerują strzałami kolumnę obarczoną bydłem, wozami i zwierzętami jucznymi. To wywołało szok wśród Orleańczyków którzy bardzo liczyli na to zaopatrzenie. Joanna zirytowana tym że jej boski plan jest kontestowany zjeżyła się. Doszło do czegoś niesłychanego, bardziej charakterystycznego dla jakiejś włoskiej republiki niż dla monarchii francuskiej, bo zaczęła publicznie rugać Bękarta powołując się przy tym na Głosy św. Ludwika i św. Karola Wielkiego. Bękart był synem zamordowanego diuka Ludwika Orleańskiego i Mariette d’Enghien a zatem tylko w połowie księciem krwi ale był przyjacielem z dzieciństwa Karola VII, sprawnie dowodził obroną Orleanu, w sumie była to osoba bardzo wysoko postawiona i było niezwykłe żeby chłopka odzywała się w ten sposób do prawie księcia krwi toteż wszyscy oniemieli tym bardziej że Joanna cały czas powoływała się na Niebiosa.

Wyglądała na szaloną ale wielu brało pod uwagę że mogła być istotnie natchniona przez te Niebiosa. Pyskówka z Joanną trwała jakiś czas aż w końcu stało się coś niesłychanego bo wiatr nagle zmienił kierunek i zaczął wiać z zachodu. Wywarło to na wszystkich ogromne wrażenie. Zaczęto wierzyć że to nie był przypadek, że Bóg zadecydował o tym by zaopatrzenie dotarło do Orleanu. Awantura się skończyła i Bękart natychmiast wysłał do Orleanu rozkaz by barki wciągnęły żagle i popłynęły w górę rzeki na spotkanie z nimi i żeby zaatakowano bastylię Saint-Loup która mogła przeszkodzić w dostarczeniu zaopatrzenia. Wszystko przebiegło pomyślnie, barki dotarły i zaopatrzenie na nie załadowano. Orleańczycy którzy już od kilku tygodni byli niezwykle podekscytowani tym co słyszeli o Dziewicy teraz koniecznie chcieli ją zobaczyć zatem zadecydowano żeby popłynęła do miasta.

Weszła ze swym sztandarem na jedną z barek, na pozostałych rozlokował się jej oddział wojskowy ale niewielki ponieważ barek było mało i były tak załadowane że nie starczało już dla nikogo miejsca. Jak tylko odpłynęła w obozie zapanowała rozpusta. Barki z żywnością i Joanną popłynęły w dół rzeki, przemknęły pomiędzy rozsianymi tam na Loarze wysepkami i dotarły do kamiennego mostu. Joanna i ci co z nią płynęli wylądowali na wschód od miasta przy bramie burgundzkiej. Bękart kazał się im zatrzymać pod murami bowiem na wieść o przybyciu Joanny w mieście zapanowała euforia i chciał poczekać aż głowy trochę ochłoną. Natomiast armia uznała że wykonała swoje zadanie i po południu jej główna część ruszyła w drogę powrotną do Blois. Przeszła z  dala od bastylii na południowym brzegu nie ośmielając się zaatakować kluczowej bastylii Tourelles mimo że była 12 razy liczniejsza niż broniący jej oddział Glasdale a jej zdobycie od razu zakończyłoby oblężenie bo przywróciłoby łączność Orleanu od strony królestwa Bourges.

Respekt jaki budzili Anglicy był taki że wszyscy uważali taki atak za szaleństwo. Wieczorem Joanna i cała reszta weszli triumfalnie do miasta. Towarzyszył temu ogromny entuzjazm wywołany przede wszystkim jej sławą, trochę irracjonalną, wynikającą raczej z wyobraźni bo tak naprawdę nie słyszano o jakichś jej konkretnych osiągnięciach a tylko o jej kontrowersyjnych Głosach a ostatnio o tym że być może zmieniła kierunek wiatru. Jednak to wystarczało by stała się remedium na obawy i namiętności jakie towarzyszyły od przeszło pół roku Orleańczykom. Odegrało to ogromną rolę bowiem rola Orleańczyków w dalszych wydarzeniach była decydująca. Po skończonych nabożeństwach zatrzymała się w pałacu skarbnika diuka Orleańskiego Jacques Boucher, zdjęła zbroję, wykąpała się i wzięła udział w bankiecie wydanym na cześć jej i tych kapitanów którzy z nią przybyli. Jadła bardzo wstrzemięźliwie. Dużo mówiono o zmianie wiatru.

 

Joanna rzuca wyzwania

W niedzielę 1 maja 1429 roku armia Karola VII przeszła przez most w Blois i ruszyła z powrotem w górę rzeki ku Orleanowi, tym razem jej północnym brzegiem. Natomiast w Orleanie Bękart zwołał radę wojenną na którą wezwał również Joannę. Ustalono że on sam wyruszy z oddziałem na spotkanie armii Joanna natomiast ma zostać w Orleanie bo jej obecności życzyła sobie ludność miasta i w miarę możliwości urabiać Anglików. Następnego dnia, w poniedziałek 2 maja, rozpoczęła w towarzystwie milicjantów z załogi miasta objeżdżać konno najważniejsze angielskie bastylie i rzucać wyzwania zarówno pisemne jak i ustne z których raczej wynikało że tak samo kochała chrześcijan Anglików jak chrześcijan Francuzów a tych pierwszych przestrzegała tylko przed grożącą im rzezią. Bez wytchnienia powtarzała że Bóg dokonał już wyboru i muszą sobie stąd pójść dobrowolnie lub zostaną zmuszeni do tego siłą a wówczas ich dni a nawet godziny będą policzone.

Widok Orleanu w 1429 roku.

Wywierało to jakieś wrażenie ale walczący w szeregach angielskich Pikardyjczycy, Normandczycy, Flamandowie, ci z Bordeaux czy z Indes, a także sami Anglicy obrzucali ją ordynarnymi wyzwiskami w których „k***a” powtarzało się jak refren i przysięgali że spalą ją przy pierwszej okazji. Zmieszana z błotem Joanna wróciła do miasta razem z towarzyszącymi jej milicjantami wstrząśniętymi bezbożnością Anglików. Tu ujawniał się cały związany z nią problem bowiem o ile polityka i wojna narzucała stronnictwu Karola VII uznanie jej za wysłanniczkę Niebios to dla stronników Henryka VI te same czynniki robiły z niej czarownicę. W klimacie epoki nikomu nie przyszło na myśl że obie opinie mogły być przesadne i że nie była ani tym ani tym. Po powrocie do miasta szukała odosobnienia w kościele. Nikt już jej nie wyrzucał że była ubrana po męsku bo zjednała sobie tłum ostatecznie i nikt już też nie oponował przeciwko temu że Bóg był raczej francuski lub orleański niż angielski czy też jeszcze jakiś inny.

Joanna zaś pieściła dzieci, rozdzielała dobre słowa, powtarzała że oblężenie wkrótce się zakończy po czym wracała pod angielskie bastylie po nową porcję wyzwisk. We wtorek 3 maja do Orleanu przybyły załogi różnych fortec by wzmocnić jego obronę. 4 maja o świcie obrońcy Orleanu ujrzeli na horyzoncie armię idącą z Blois wśród której był Bękart ze swym oddziałem. Joanna, La Hire, Florent d’Illiers, Chabannes z jakimiś 500 ludzi wyruszyli jej na spotkanie. Armia ze sprzętem oraz z nowymi zapasami żywności zatoczyła ogromne koło wokół miasta i podeszła pod miasto od strony wschodniej. Anglicy się nie ruszyli, było ich za mało a poza tym byli rozproszeni po bastyliach. Jej większa część rozłożyła się obozem na wschód od miasta, niedaleko bramy burgundzkiej. Liczyła ok. 7 tysięcy żołnierzy, załoga miasta zaś około 2 tysiące, wraz z posiłkami otrzymanymi poprzedniego dnia Karol VII dysponował około 10 tys wojskiem.

Ponieważ nie można było tylu ludzi długo żywić i opłacać, nie mówiąc o dostarczaniu paszy dla koni, to należało natychmiast rozpocząć decydujące działania. Później, podczas procesu o unieważnienie wyroku na Joannę Dziewicę, Bękart pisał że to po wyzwaniach rzuconych przez Joannę Anglikom sytuacja uległa zmianie bowiem o ile przedtem 200 Anglików było w stanie zmusić do ucieczki  800-1000 żołnierzy Karola VII to od tego momentu 500 ludzi króla toczyło walkę z całą armią angielską i to tak skutecznie że oblegający nie ośmielali się wyjść ze swych bastylii i umocnień. Bękart sugerował iż Joanna Dziewica dokonała cudu, co można nawet zrozumieć, jednak twierdzenie że 400 – 500 ludzi walczyło skutecznie z całą armią angielską jest pozbawione sensu bo przecież była tam 10 tysięczna armia Karola VII przeciwko której było 6 tysięcy ludzi Suffolka na dodatek rozproszonych i jasnym jest że uwolnienie miasta od oblężenia nastąpiło dzięki miażdżącej przewadze liczebnej Francuzów i temu że mogli koncentrować swe ataki na wybranych punktach.

W takich okolicznościach wynik nie mógł być inny, tym bardziej że Suffolk był zbyt pewny siebie i przez to popełniał wiele nieostrożności. Jednak chociaż wyzwania Joanny Dziewicy nie odegrały żadnej materialnej roli to faktem jest że przedtem Francuzi obawiali się wystąpić przeciwko Anglikom w 5 na 1 i jeżeli Bękart powiedział o tym na procesie Joanny to dlatego że takich upokarzających prawd nie da się wymazać z pamięci podczas jednego pokolenia. Na skutek klęsk jakich Francuzi doznali od Anglików wojskowi francuscy wyrobili sobie o nich jakieś mityczne wyobrażenie a ich bojaźliwość udzielała się wielu kapitanom cudzoziemskim, nawet szkockim którzy byli przyzwyczajeni mieć Anglików z bliska, a ponieważ krążyły pogłoski że angielski kapitan o wielkiej reputacji, Falstaff, zbliżał się do Orleanu z 1500 ludzi to w armii panował niepokój.

Obawiano się że gdyby Falstaffa ogarnęła fantazja by rzucić się na zaimprowizowany obóz w jednego przeciwko czterem to brama burgundzka mogłaby się okazać za wąska by przepuścić wszystkich uciekinierów. Jednak Joanna Dziewica przeciwko temu mitowi o niezwyciężoności Anglików rozpowszechniła inny mit, o bezpośredniej interwencji Króla Niebios na polach bitew na rzecz bogobojnych Francuzów. I chociaż Francuzi nie wierzyli że mogą pokonać Anglików swymi materialnymi siłami to jednak uwierzyli że mogą tego dokonać bo mają Boga po swej stronie. Grunt pod decydujące rozstrzygnięcia był przygotowany.

 

Przełom  

Po południu 4 maja Francuzi rozpoczęli działania zaczepne ale rozpoczęła je milicja z załogi Orleanu. Lud postanowił sam załatwić swoje porachunki z Anglikami nie oglądając się na wojsko Karola VII które już tyle razy się skompromitowało a gdyby skompromitowało się i teraz to wówczas Suffolk ze swoimi wygłodniałymi żołdakami wreszcie by się do nich dobrał a wtedy zagrożona byłaby nie tylko egzystencja ich i ich bliskich ale też cnota ich żon i córek, nawet tych najbrzydszych. Ponieważ kapitanowie oraz ich najemnicy z regularnej armii zachowywali ostrożność to lud Orleanu, dzięki fenomenowi Dziewicy, zaczynał rozumieć że zawodowi wojskowi najmniej nadają się do tego by prowadzić wojnę w ich interesie. Zatem tego dnia oddział milicji złożony przede wszystkim z szewców wyszedł z miasta i ruszył na odosobnioną bastylię Saint-Loup leżącą na wschód od miasta.

Dołączyło do niego wielu takich którzy dopiero teraz zdecydowali się stanąć do walki. W ratuszu zagarnęli całą broń jaką tam znaleźli: piki, drabiny itd. Wielu z pośród nich było pijanych bowiem w ten sposób dodali sobie odwagi po obiedzie. Tę datę, 4 maja 1429 roku, można uznać za przełomową bowiem dotąd, jak tylko sięgnąć pamięcią, wojna we Francji była zawsze sprawą królów, książąt i ich wasali oraz, od kilku pokoleń, najemników najróżniejszego pochodzenia których rozwój stosunków ekonomicznych pozwalał opłacać. Bojaźliwi i oportunistyczni burżua myśleli tylko o uniknięciu cięgów a pozostały lud pozostawał bierny. Po co się było mieszać i narażać tylko po to żeby zamienić rabusiów jednego władcy na rabusiów drugiego. Ale na początku maja w Orleanie, po 7 miesiącach oblężenia, wszyscy mieli dość.

Domy i ogródki, kury i króliki, tłuste świnie, tradycyjny drobny handel i rzemiosło które  prosperowało dzięki ruchowi statków na Loarze, wszystko to było w ruinie. Towary zebrane w nadziei na powrót do normalnego handlu czekały na lepsze czasy. Diuk Burgundzki nie mógł im zapewnić swojej opieki to komu teraz mogli zaufać jeżeli nie samym sobie? Byli na tyle podniesieni na duchu przybyciem wspaniałej armii z Blois, podnieceni winem i obecnością Dziewicy, że wreszcie postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. W chwili kiedy ruszano na Saint-Loup, Joanna zmęczona poranną wyprawą była bez zbroi i spała z kilkoma kobietami w domu swego gospodarza jednak hałas wywołany przez mieszczan obudził ją. W pośpiechu założyła zbroję, przez okno podano jej sztandar, rozwinęła go i ruszyła galopem za oddziałem milicji z Jean d’Aulon u boku i z częścią swego domu wojskowego.

Po drodze mijała już pierwszych rannych niesionych z pola walki. Armia królewska ograniczyła się do wysłania z zaimprowizowanego obozu kilku kompanii by nie pozwolić Anglikom z bastylii Fleury na udzielenie pomocy tym z Saint-Loup. W Saint-Loup było 120 dobrze ufortyfikowanych w ruinach kościoła Anglików którzy bronili się spokojnie i skutecznie ale była to odizolowana i właściwie stracona pozycja. Joanna wykazywała się brawurą walcząc pieszo w pierwszym szeregu powiewając sztandarem który później przekazała jednemu ze swoich ludzi a po zapadnięciu zmroku zatknęła go na brzegu fosy. Pod wieczór Anglicy zaczęli ulegać przygniatającej przewadze liczebnej. Rozpaleni walką mieszczanie nie oszczędzali nikogo i nie brali do niewoli, wbrew wszelkim zwyczajom jakie panowały wśród zawodowych żołnierzy i które służyły ich interesom.

Po zapadnięciu zmroku ci z Anglików którzy jeszcze pozostali przy życiu  próbowali przebić się do bastylii Fleury, niewielu się jednak to udało, kilku ocaliła Joanna która bolała nad wszystkimi żołnierzami którzy zginęli tego dnia bez spowiedzi i mieli nie ujrzeć już niedzieli Wniebowstąpienia która miała nastąpić nazajutrz. Cała we łzach wróciła do miasta. W gruncie rzeczy nienawidziła gwałtu i przemocy i nigdy się do tego nie przyzwyczaiła. Nazajutrz, 5 maja 1429 roku nastąpiła przerwa w walkach z powoduj święta Wniebowstąpienia. Po mszy u skarbnika diuka Orleanu zebrała się wielka rada na którą Bękart oprócz swych kapitanów wezwał również miejskich notabli. Joanna nie została zaproszona mimo że rada odbywała się w domu w którym akurat mieszkała, zapewne dlatego że uważano iż kobiety nie są zdolne do utrzymania tajemnicy.

Po wymordowaniu załogi Saint-Loup stało się jasne że Joanna jest naprawdę natchniona a zatem że Bóg jest z nimi. Postanowili więc zrobić to na co nie ośmielili się 29 kwietnia kiedy to kilkutysięczna armia po przekazaniu żywności na barki, wracając do Blois przeszła obok kilkuset Anglików na południowym brzegu nie ośmielając się ich zaczepić. Po długich dyskusjach podjęto decyzję by nazajutrz przejść na południowy brzeg po zaimprowizowanym moście i tam zaatakować bastylie Tourelles i Augustins. Ich zdobycie, a zwłaszcza zdobycie Tourelles broniącego wstępu na most oznaczało zakończenie oblężenia. Na północnym brzegu miano przeprowadzić działania demonstracyjne.

W związku z tym wezwano Joannę ale powiedziano jej że ofensywa będzie miała miejsce na północnym brzegu i tam miała na czele zbrojnych wymachiwać swoim sztandarem. Nie było to zadanie niebezpieczne, miało tylko odwrócić uwagę Anglików, ale i było podyktowane również troską o nią bo skoro Bóg wysłał Dziewicę królowi to co by się stało gdyby została poważnie ranna, zabita lub wzięta do niewoli. Jej upadek byłby tym większą katastrofą im większe nadzieje wzbudziła.

 

Rozstrzygnięcie

W poniedziałek 6 maja przed południem ustawiono most na łodziach przez Loarę i rozpoczęła się przeprawa. Poszła gładko bo Suffolk na północnym brzegu miał za mało sił by zaingerować a Anglicy na południowym brzegu, wiedząc o losie Saint-Loup, stawili słaby opór i wycofali się jedni na północny brzeg, inni wzmocnili załogę Tourelles. Rzeka przestała być zatem przeszkodą dla wojsk Karola VII bo te miały most, dla Anglików tak bo nie dysponowali żadnym mostem a przeprawiać się mogli tylko na łodziach. Na południowym brzegu w rękach Anglików pozostała tylko broniąca mostu bastylia Tourelles. Wszystko wskazywało na to że głównodowodzący, Suffolk i Talbot, którym rozpaczliwie brakowało sił, pozostawili Glasdale i jego żołnierzy broniących Tourelles samym sobie. A przecież ta bastylia broniła wejścia na most i jej utrata oznaczała otwarcie drogi z Bourges do Orleanu a tym samym przerwanie oblężenia które kosztowało Bedforda 300 – 400 tysięcy liwrów których już tak prędko by nie zebrał jak i nie zdobyłby się już na kolejny wysiłek na taką skalę.

Sytuacja Anglików stawała się beznadziejna, co więcej, od czasu pojawienia się Dziewicy zaczęły ich trapić natrętne wątpliwości. Żołnierze którzy dotąd wojowali nie stawiając sobie zbędnych pytań nagle stanęli w obliczu metafizyki tyleż niepokojącej co niespodziewanej. Anglia wyprzedzała co prawda Francję pod wieloma względami ale po obu stronach mentalność religijna była mocno zamglona. Jedni i drudzy byli stworzeni żeby się doskonale rozumieć w sprawie Dziewicy, tyle że wyrobili sobie o niej wyobrażenie równie fałszywe co diametralnie sprzeczne. Jedni uważali że działa z natchnienia Boga, drudzy że też z natchnienia ale diabła. Do takiego jej pojmowania przez Anglików przyczyniało się angielskie dowództwo.

Przecież nie można było powiedzieć że np. „Dziewica nie jest czarownicą a raczej wiejską teolożką której niewiedzę wykorzystują Walezjusze”, bo to nie zrobiłoby na nich żadnego wrażenia, natomiast przekonanie że to czarownica na usługach diabła bardziej ich ekscytowało niż przerażało i motywowało do większego zapału w zwalczaniu jej i jej służalców na których rzuciła urok. W każdym razie oddziaływała na morale Anglików i była u szczytów powodzenia. Zasadniczą pozycją Tourelles były dwie wieże ustawiony przy wejściu na kamienny most ale trochę oddalone od brzegu z którym łączył je most drewniany. Przed tym mostem na lądzie były umocnienia zwane bulwarem który uniemożliwiał ustawienie armat w odległości z której mogłyby skutecznie ostrzeliwać mury. To ten bulwar zaatakowali Francuzi.

Bastylia de Tourelles

Po jakimś czasie dołączyła do nich Joanna która z rana niepokoiła angielskie bastylie na północnym brzegu Loary a teraz włączyła się do walki powiewając swoim sztandarem który tym razem niósł jakiś potężny Bask. W pewnym momencie została raniona w nogę grotem strzały ale nie opuściła szeregów. Anglicy bronili się jednak na bulwarze niezwykle skutecznie, pod wieczór walka ustała, bulwar pozostał w rękach Anglików a Dziewica ze sztandarem wróciła do miasta. Rankiem następnego dnia, jeszcze przed rozpoczęciem walki, przepowiedziała śmierć Glasdale bez spowiedzi, co zresztą każdy mógł przewidzieć, i że sama zostanie ranna poważniej niż wczoraj po czym poprowadziła Francuzów za swym rozwiniętym sztandarem na Anglików.

Ponieważ przepowiednie Dziewicy oddziaływały na zabobonne umysły Anglików i miały na nie fatalny wpływ to Glasdale wydał rozkaz by za wszelką cenę ją zabić. Jego żołnierze robili co mogli by ten rozkaz wykonać, łucznicy i kusznicy angielscy skupili na niej swój ostrzał ta jednak miała dobrą zbroję a poza tym była  chroniona przez La Hire i de Rais oraz ich ludzi. W tym czasie mieszczanom Orleanu którzy atakowali z drugiej strony udało się zbudować kładkę w miejscu przęsła które sami zburzyli na początku oblężenia i zaatakowali bramę fortu od strony Orleanu. Walka była zacięta z obu stron, również dlatego że obecność Dziewicy nadawała temu starciu nową formę, co rzucało się w oczy. Bo dotąd od pokoleń, za wyjątkiem kilku rzadkich wyjątków, jedni chodzili na wojnę sportowo niczym na polowanie z przyjaciółmi, inni po to by wypełnić wasalny kontrakt, jeszcze inni dla żołdu i przeważnie nie było powodu aby się tym za bardzo ekscytować.

Ryzykowanie życia by pozwolić Walezjuszom czy Lancasterom bezkarnie babrać się we francuskich finansach nie było zbyt pociągającą perspektywą. Jednak tego dnia wojna stała się zrozumiała nawet dla najbardziej upośledzonych społecznie. Francuzi, mieszczanie i najemnicy, często tak antagonistycznie do siebie nastawieni, teraz szli razem za sztandarem który spadł z Nieba. Ataki na bulwar trwały do południa aż wreszcie Anglikom udało się trafić Joannę bełtem z kuszy i ta ranna musiała zejść z pola bitwy. Anglicy wierni dogmatowi że to czarownica powitali to entuzjastycznymi wyzwiskami. Francuzi natomiast wierni przekonaniu że to prorokini przerwali walkę i szykowali się do odwrotu. Czuli się silni tylko wtedy  gdy między nimi była ta kobieta uzbrojona tylko w sztandar bowiem swój miecz przeznaczyła na prostytutki.

Joanna natomiast samotnie udała się  do pobliskiej winnicy by tam się pomodlić i wysłuchać Głosów. Pozostali zamarli w oczekiwaniu. Po jakimś czasie wyszła z winnicy głosząc wszem i wobec że Głosy są im życzliwe po czym, mimo rany, siadła na konia i zaczęła zbierać ludzi pod swym sztandarem niesionym przez baskijskiego chorążego a ponieważ przepowiednia o ranieniu jej spełniła się to zaufanie do niej jeszcze wzrosło zatem ruszono do ataku. Prowadzeni przez Joannę Francuzi tym razem wtargnęli na bulwar  chociaż raczej dzięki swej miażdżącej przewadze liczebnej niż mocom nadprzyrodzonym i rozgorzała bezpardonowa walka wręcz, jednak Anglicy nie ustępowali i sprawę znowu rozstrzygnęli mieszczanie orleańscy którzy podepchnęli pod drewniany most barkę wyładowaną łatwopalnymi materiałami i ją podpalili, chwilę później płomienie zaczęły ogarniać most.

Glasdale widząc że jeżeli pozostaną na bulwarze to lada chwila zostaną odcięci od wież wydał rozkaz do odwrotu i żołnierze rzucili się w ich kierunku. Glasdale na czele około 20 rycerzy, którzy stanowili właściwie kadrę dowódczą, przykładnie stawili opór by umożliwić swoim ludziom ten odwrót. Wtedy Joanna zaczęła krzyczeć: „Glasdale! Glasdale! Poddaj się, poddaj się królowi Niebios! Nazwałeś mnie k***ą, ale ja lituję się nad twoją duszą i duszą twoich ludzi”. Było to coś nowego bo aż dotąd Dziewica wyzywała Anglików zarówno w imieniu Boga jak i swoim, co już było zbyt wiele. Tym razem, omamiona swą pobieżną religijnością, wezwała Glasdale, i to jeszcze po lotaryńsku, by poddał się królowi Niebios bez żadnego pośrednictwa. Co więcej, wskazała na ścisły związek między zniewagami jakimi ją obrzucił a zagrożeniem życia w jakim się znalazł uwiarygodniając u swych wrogów przekonanie że Niebo postanowiło szybko wyekspediować tych którzy nie okazali respektu dla jej dziewictwa.

Dla niej Bóg stał się tak podobny do króla że ten ostatni upodobnił się do Boga. Jednak słowa rzucone przez Joannę w praktyce skazywały kapitana angielskiego na niemożliwość poddania się, nawet gdyby był do tego skłonny. Był dość wykształcony, miał pojęcie o teologii i niewzruszoną tradycję Kościoła powszechnego za sobą, zatem jakiś „król Niebios” Walezjuszy był dla niego bezsensownym wymysłem. Poza tym gdyby to zrobił to tym samym haniebnie by się wyparł swojej sprawy, swego króla i swych ludzi, sprawiłby wrażenie że bezbarwny Karol VII jest ręką Opatrzności, zatem jej słowa nie odniosły żadnego skutku i Glasdale dalej po bohatersku spełniał swój obowiązek a by dodać odwagi zarówno swoim ludziom jak i sobie, krzyczał: „Czarownico, po trzykroć k***o, idź do Diabła”. Jednak okoliczności nagliły a ponieważ ostatni żołnierze których osłaniał jego oddziałek dotarli do wież to i oni rzucili się w ich kierunku jednak gdy przebiegali przez płonący most ten się pod  nimi załamał i niewielu z nich tam dotarło.

Pozostali w swych zbrojach czy luksusowych brygantynach wpadli do Loary albo na płonącą barkę gdzie płonęli straszliwie wrzeszcząc a nie byli to zwykli żołnierze tylko rycerze, kwiat załogi Tourelles wart ze 60 tys dukatów okupu. Tak zginął Glasdale. Obrona wież prowadzona przez zagubionych i zdemoralizowanych zagładą swych dowódców Anglików załamała się i atakujący od strony miasta milicjanci wtargnęli ośrodka, rozgorzała bezpardonowa walka, milicjanci nie brali do niewoli i mordowali wszystkich których dopadli. Przez ten czas zawodowi żołnierze przerzucili z szańca prowizoryczną kładkę i również wtargnęli do środka, tyle że z drugiej strony. Ci oszczędzali tych od których mogli coś dostać a zabijali innych by oszczędzić na racjach żywnościowych. Na 600 Anglików zginęło ich tam ponad 400.

Straty francuskie były o wiele mniejsze. Taka dysproporcja strat walczących stron była charakterystyczna dla wojny we Francji a wynikała z polityki wobec jeńców. W północnych Włoszech najemnicy, włoscy czy germańscy, znali się mniej lub bardziej i byli skłonni się oszczędzać. Nie mieli nic przeciwko przedłużaniu wojny na koszt pracodawców. Jeńców traktowano tak jakby się chciało być traktowanym w niewoli samemu. Znajomości wspierały chrześcijańskie miłosierdzie. Jednak we Francji gdzie system kontraktów był stosowany do kontyngentów skrajnie różnorodnych: z Bretanii, Piemontu, Kastylii, Pikardii, Niemiec, Walii i do przybocznych band wielkich panów feudalnych, solidarność między żołnierzami przeciwnych obozów pozostawiała wiele do życzenia i mordowano wszystkich tych po których nie spodziewano się okupu.

Ta eksterminacja odbywała się zarówno podczas walki jak i później podczas dokonywanej z zimną krwią selekcji. Z tym że o ile dotąd straty w walce między ludźmi dobrze chronionymi i wprawionymi do posługiwania się bronią były jeszcze znośne to stawały się ciężkie po tym jak wyimaginowany król Niebios, Walezjuszy czy Lancasterów, wskazał swym krwawym palcem zwycięzców. A nieznane dotąd namiętności jakie wznieciła Dziewica powodowały masakry bardziej sumienne niż kiedykolwiek bo można je było przypisać na konto Boga albo Diabła. Na początku nocy walki ustały i Joanna wyczerpana lecz radosna weszła do Orleanu, tym razem przez most, i wśród powszechnej radości została odprowadzona do pałacu w którym się zatrzymała. Dla wszystkich było jasne że oblężenie ma się ku końcowi. Bękart nie posiadał się z radości jednak większość kapitanów była w minorowych nastrojach bo, biorąc pod uwagę znaczenie Tourelles, przewidywali że Suffolk i Talbot obsadzili je doborowymi oddziałami a zatem ich oficerowie musieli być wiele warci.

Glasdale szacowali na co najmniej 6000 liwrów a wymieniali jeszcze ze 30-tu na których mogli sporo zarobić. Jednak rozjuszeni Orleańczycy popsuli w dużej mierze te rachuby zabijając kogo popadnie bowiem mieli ogromną niewiedzę co do wartości ewentualnych jeńców i barw po których można ich było rozpoznać a oprócz tego nie dość że najwięcej warci Anglicy zginęli to przedwczesne zawalenie się mostu pozwoliło orleańskim milicjantom zrabować Tourelles a to tam garnizon złożył swe najcenniejsze bagaże i łupy. Podejrzewano nawet mieszczan o to że specjalnie podpalili most by zapewnić sobie wyłączność rabunku.

 

Koniec oblężenia

W nocy z 7 na 8 maja Suffolk zebrał swe bezmyślnie rozproszone po bastyliach oddziały i rankiem w niedzielę 8 maja cała armia angielska stanęła przed zachodnimi murami miasta w typowym dla siebie szyku: łucznicy za swymi słupami, kawaleria w rezerwie i wreszcie można ją było ją ujrzeć w całości, liczyła niecałe 5 tys ludzi. Oznaczało to koniec oblężenia. Było oczywistym że Suffolk nie zaatakuje  bo swą wyższość łucznicy angielscy mogli wykazać tylko w obronie i liczył na to że Francuzi zaatakują ich, tym bardziej że w razie przegranej mieli za sobą ufortyfikowane miasto w którym mogli się schronić a gdyby to zrobili to wtedy przytłoczeni strzałami z łuków mogliby wpaść w panikę po czym wyruszyłby na nich kontratak „yeomen” w zwartym szyku z mieczami a później kawalerii i pod murami miasta mogło dojść do rzezi.

Rozgrzani zwycięstwem z poprzedniego dnia kapitanowie francuscy istotnie myśleli żeby wyprowadzić swe oddziały przez bramę Renard jednak brali pod uwagę że atak na Anglików może zakończyć się katastrofą. Poza tym, rzecz dziwna, Joanna, która zawsze nawoływała do zdecydowanych działań przeciwko Anglikom tym razem przyczyniła się do ostudzenia nastrojów bowiem kazała przynieść z pobliskiego domu należącego Jacques Boucher przenośny ołtarz i ustawić go przed frontem oddziałów po czym rozpoczęła się długa msza. Po kilku godzinach czekania Anglicy mieli dość i rozpoczęli odwrót w kierunku Meung-sur-Loire. Wówczas Orlean opuściły załogi okolicznych fortec które pozostawili bez obrony by bronić Orleanu i forsownymi marszami ruszyli z powrotem w ich kierunku. Natomiast za Anglikami ruszył oddział pod dowództwem La Hire, dogonił ich i skutecznie zaatakował ich straż tylną zdobywając znaczne łupy, w tym artylerię którą Suffolk chciał ocalić.

W tym czasie w Orleanie odbywały się dziękczynne procesje podczas których Joanna robiła swoje. Przypominała że to zwycięstwo było zwycięstwem Boga i prawa. Wszystkim to się tak podobało że bez trudu wszystkich o tym przekonała. Następnego dnia, w poniedziałek 9 maja 1429 roku, główne siły armii Karola VII opuściły Orlean by niepotrzebnie nie ogołacać miasta z żywności. Sława Joanny sięgnęła szczytu. Niepokoiło to stronnictwo anglo-burgundzkie a niebezpieczeństwo grożące z jej strony lepiej od innych rozumiał jeden z czołowych przedstawicieli tego stronnictwa, Pierre Cauchon. Program Joanny nie był tajemnicą i wszyscy wiedzieli że następnym jej celem po uwolnieniu Orleanu ma być koronacja w Reims. Miasto to było pod kontrolą anglo-burgundczyków i była tam silna partia Bedforda jednak garnizon anglo-burgundzki był słaby i właściwie wszystko zależało od postawy jego mieszkańców a ci mogli ulec legendzie Dziewicy i zaakceptować koronację.

Przewidujący Cauchon nie chciał do tego dopuścić, zatem udał się do Reims by temu przeszkodzić a miał po temu większe niż inni możliwości bo był kościelnym parem Francji a obecność parów Francji na koronacji była obowiązkowa, poza tym pochodził z okolic Reims co nie było bez znaczenia. W 1429 roku miał już za sobą świetną i przykładną karierę kochanego przez swe owieczki prałata. Przybył do Reims i 15 maja 1429 roku, wziął udział w procesji z okazji Zielonych Świątek podczas której niósł święty sakrament. W jej trakcie dotarła tam „straszliwa” nowina, że czarownica Karola VII przerwała oblężenie Orleanu. Zapanowała panika która popsuła całą uroczystość. Jednak nie wydaje się żeby ta panika była zbyt wielka a możliwe nawet że była zaaranżowane bowiem późniejsze wydarzenia wykazały że legenda Joanny mocno oddziaływała na umysły mieszkańców Reims.

 

Pierre Cauchon

Pierre Cauchon urodził się około 1370 roku właśnie niedaleko Reims, był szacownym absolwentem Uniwersytetu Paryża, doktorem teologii, magistrem Sztuk Wyzwolonych, posiadał  licencję z prawa kanonicznego. Dwa razy był rektorem tego Uniwersytetu. Po raz pierwszy w 1397 roku (miał wówczas 26 – 27 lat), później w 1403. Był jeszcze honorowym ambasadorem Uniwersytetu Paryża przy papieżu i przy królu Anglii, słuchanym doradcą diuka Burgundii Jana Nieustraszonego, magistrem skarg Karola VI. Dzięki swym zasługom i pochlebnym rekomendacjom Uniwersytetu Paryża oraz diuka Burgundii a także króla Henryka V, papież Marcin V mianował go w sierpniu 1420 roku hrabią-biskupem Beauvais a biskupi Beauvais byli również parami kościelnymi Francji. Oprócz tego że był biskupem i parem to był jeszcze vidamem i kanonikiem Reims, archidiakonem i kanonikiem Chalons oraz Chartres, prewotem Lille, referendarzem papieskim, czyli sędzią powołanym do raportowania spraw spornych.

W 1422 roku był wykonawcą testamentu Karola VI a 4 czerwca 1422r został członkiem Wielkiej Rady Henryka VI Lancastera, króla Francji i Anglii. Prowadził się bez zarzutu. Wszyscy przyznawali mu prawość, łaskawość, szeroką i żywą inteligencję, wszystko co osiągnął zawdzięczał sobie, ponadto był zręcznym dyplomatą, bezapelacyjnie uczciwym politykiem i, jako taki, był jednym z  wybitnych inicjatorów soboru w Konstancy a w 1442 roku nawet zmarł w ubóstwie co się takim rzadko zdarza. Częściej jednak przebywał w Paryżu i w Rouen bowiem aktywnie i z zapałem poświęcił swe życie reformom państwa opierając się w tym celu na partii „burgundzkiej”  oraz reformom Kościoła opierając się na partii soborowej. Szybko jednak odciął się od najzagorzalszych „Burgundczyków” a także zdystansował się od skrajnych soborowców.

To on negocjował ordonanse z listopada 1425 roku dzięki którym Henryk VI uzyskał papieskie pozwolenie na nałożenie podwójnej dziesięciny na swój kler w zamian za oddanie papieżowi dochodów z biskupstw i 3/4 dochodów kościelnych na ziemiach mu podległych z przywróceniem różnych opłat. Było to bardzo korzystne dla Rzymu. Papież mógł wówczas mieć nadzieje że wracają dawne dobre czasy awiniońskie i spodziewać się że inne państwa pójdą za tym przykładem. Był pełen uznania dla Cauchon tym bardziej że ten nie tylko wynegocjował te ordonanse, tak owocne dla papieża i papieskich finansów, którym sobór w Konstancy tak źle się przysłużył, ale kując żelazo póki gorące w marcu 1426 roku wyrwał zarejestrowanie tego ordonansu parlamentowi Paryża, tradycyjnie wrogiemu wszelkiej większej fiskalności papieskiej.

Takich przysług papież nie zapomina i dzięki nim Cauchon, a zatem i Henryk VI, znaleźli się w Rzymie w wielkich łaskach. Natomiast delfina z Bourges, Karola VII, papież traktował nieżyczliwie. Nawiasem mówiąc Joanna Dziewica dla papieża Marcina V nie zrobiła nic, jej jałmużny do niego nie dotarły. Przyjaźń, szacunek i uznanie jakie Marcin V żywił dla Cauchon odegrały wielką rolę podczas procesu Dziewicy w Rouen, zazwyczaj mało docenianą z uwagi na jego nieprzejrzysty charakter.

 

Ofensywa Karola VII

Po uwolnieniu Orleanu od oblężenia oddziały Karola VII rozlokowały się  w Touraine gdzie pozostawały bierne co mocno krytykowała Joanna nawołując do zdecydowanych działań. Postępowała po myśli teściowej króla Jolanty Aragońskiej której zależało na doprowadzeniu do koronacji zięcia w ziemiach bliskich Lotaryngii gdzie ustawiła swego syna który mógł tam zadziałać stosownie do okoliczności. Apele Joanny i ją samą traktowano dość poważnie nie tylko dlatego że była pupilką Jolanty Aragońskiej ale też dlatego że szybko zauważono iż nie była w najmniejszym stopniu zdolna do intryg, poza tym była niskiego pochodzenia, bez pieniędzy i stosunków, zatem nikomu nie zagrażała, a jej działalność ograniczała się wyłącznie do wojny. Był to jedyny z nią problem, ale za to bardzo poważny, przede wszystkim dlatego że ustawicznie nawoływała do bezwzględnego jej prowadzenia.

Karol VII jednak nie spieszył się iść za jej radami bo można było przewidzieć że na drodze do Reims stanie mu armia angielska szyku bojowym i zmusi go do przyjęcia bitwy na swoich warunkach, czyli do tego by ich zaatakował a wówczas na pewno źle by się to skończyło a niepowodzenie w drodze do Reims mogło go pozbawić korzyści ze zwycięstwa pod Orleanem. Gdyby zaś w takich warunkach nie przyjął bitwy i się wycofał to do koronacji prawdopodobnie nie doszłoby wcale. W końcu, przezornie, wybrano pośrednie rozwiązanie i zdecydowano by przed wyruszeniem do Reims otworzyć drogę w tym kierunku przepędzając Anglików z Jargeau i Beaugency leżących nad Loarą po obu stronach Orleanu. Karol VII mógł w ten sposób sprawdzić czy szczęście nadal towarzyszy Dziewicy a sceptycy sądzili że ta kampania nad Loarą potrwa do zimy dzięki temu trudne decyzje odłoży się do przyszłego lata.

Zatem 11 czerwca armia francuska podeszła pod Jargeau gdzie Suffolk zamknął się z 1000 ludzi. Zwołano naradę  podczas której Joanna zapewniła że zwycięstwo jest pewne bo Bóg jest z nimi, zatem prochowa artyleria francuska natychmiast zaczęła ostrzeliwać mury miasta a Joanna znowu zaczęła wzywać Suffolka do poddania się królowi Niebios i Delfinowi grożąc w przeciwnym razie masakrą. Suffolk pamiętał o jej wyzwaniach pod Orleanem i tym razem ich nie lekceważył, nie obrzucono jej obelgami a Suffolk grzecznie odpowiedział że podda miasto jeżeli w ciągu 15 dni nie nadejdzie odsiecz. Zignorowano to i następnego dnia w niedzielę 12 czerwca 1429 roku rankiem armia francuska przystąpiła do szturmu. Joanna została trafiona kamieniem podczas wspinania się po drabinie jednak jej hełm wytrzymał i po krótkiej przerwie wróciła do walki.

Plik:Battle of Jargeau Martial d'Auvergne (1508).jpg

Zdobycie Jargeau

Nadal zagrzewała swoich w imię „naszego Pana Króla Niebios” i Boga nie bacząc że była to niedziela. Mury miasta były już nadwyrężone poprzedniego dnia przez artylerię prochową toteż wkrótce powstał w nich wyłom przez który Francuzi wtargnęli. Anglicy rzucili się do ucieczki na most który łączył Jargeau z przedmieściami na prawym brzegu Loary, ten był jednak za wąski by wszyscy mogli szybko po nim przejść i większość Anglików została zabita lub wzięta do niewoli w której znalazł się również Suffolk pojmany przez Guillaume Regnault. Miasto zostało doszczętnie złupione. Armia Karola VII straciła około 20 zabitych, natomiast Anglicy około 300. Wzięto około 600 jeńców których rano następnego dnia wysłano pod eskortą żołnierzy i milicjantów do Orleanu. Po drodze jedni pokłócili się z drugimi o to komu się należą pewni jeńcy. Doszło do tego że w pewnym momencie rozwścieczeni burżua, na złość żołnierzom, zaczęli mordować wszystkich jeńców którzy wpadli im pod rękę.

Ci rzucili się do bezładnej ucieczki ale niewielu z nich uszło z życiem. Armia natomiast wyruszyła w kierunku Beaugency. Przebywał tam Talbot, który przejął dowodzenie po Suffolk, z kilkuset doborowymi łucznikami. Na wieść o zbliżaniu się armii francuskiej opuścił to miasto by połączyć się z posiłkami przysłanymi przez Bedforda dowodzonymi przez Falstaffa. Pozostawił niewielką załogę w zamku na wzgórzu dominującym nad Loarą. Była to budowla z XI wieku, nie modernizowana i wiadomo było że długo się nie utrzyma.

 

Nieproszony sojusznik 

W połowie czerwca do armii Karola VII wyruszył z posiłkami Arthur de Richemont. Prowadził ze sobą 800 łuczników, 400 kopii oraz 3000 Bretończyków z własnych oddziałów. Był bratem diuka Bretanii Jana V. Swego czasu Jolanta Aragońska doprowadziła do zbliżenia Jana V z Karolem VII bowiem w trosce o swoje Anjou chciała zatrzymać Anglików na zachodzie. Córka diuka Bretonii Izabella miała nawet poślubić jednego z synów Jolanty. Efektem tego zbliżenia był miecz konetabla dla brata Jana V, właśnie Richemont, który wakował po poległym w walce Szkocie Buchan. Jednak później Karol VII bardzo źle potraktował Richemont i faworyzował jego osobistego wroga La Tremouille. Zresztą diukowie Bretońscy lawirowali między obydwoma królami a dbali tylko o bretońskie interesy.

File:Arthur III de Bretagne.png

Arthur III Richemont

Zatem nie jest jasne co skłoniło Richemont by w czerwcu 1429 roku aktywnie zaangażował się po stronie Karola VII, możliwe że rolę odegrały tu weneckie pieniądze które przeszły przez ręce Jolanty Aragońskiej. Karol VII nie życzył sobie jednak takiego sojusznika i gdy się dowiedział że wyruszył mu z pomocą kazał mu natychmiast wracać pod groźbą zaatakowania go. Formalny dowódca armii Karola VII, d’Alencon, zresztą krewny Richemont, nie miał na  najmniejszej ochoty wystąpić przeciwko Richemont bo ten miał w armii Karola VII licznych przyjaciół którzy darzyli go zaufaniem i cieszył się dobrą reputacją jako dowódca natomiast d’Alencon żadną a Dziewica była uzależniona od woli Niebios. Zatem wbrew rozkazom Karola VII, Richemont połączył się z armią królewską tyle tylko że jego oddziały miały kwaterować osobno.

Gdy przybył do obozu francuskiego Joanna powitała go słowami: „Ach, piękny konetablu, nie przybyłeś tu za moją sprawą, ale ponieważ przybyłeś będziesz mile widziany!”. Te słowa doniesiono Karolowi VII i wzmogły tylko jego nieufność bo Dziewica już nie tylko sobie uzurpowała zasługi w ewentualnym przyszłym zwycięstwie ale również i Richemontowi. Pierwszym rezultatem przyłączenia się Richemont było to że załoga zamku Beaugency, wątłego zresztą, oznajmiła że jest gotowa go opuścić i Rada d’Alencon się na to zgodziła. Po przejęciu tego zamku armia wyruszyła przeciwko Anglikom i 17 czerwca 1429r połączone oddziały francusko-bretońskie ujrzały armię angielską. Dowodzący nią ostrożny Falstaff i zuchwały Talbot sprzeczali się jakiś czas czy należy wydać bitwę czy nie i w końcu się na to zdecydowali chociaż mieli tylko 3500 ludzi a ich siły były niewiele liczniejsze od tych które przyprowadził sam Richemont. D’Alencon miał 6 tysięcy ludzi, zatem razem z Bretończykami dysponował 9 tysiącami.

Jednak stosunek sił 3 do 1 nie budził ufności u francuskich dowódców i ci nie kwapili się do ataku. Richemont, d’Alencon, Bękart a nawet Dziewica byli w tej sprawie jednomyślni i potrafili powstrzymać swe oddziały od jakiejś karygodnej lekkomyślności toteż Anglicy bezskutecznie prowokowali przez cały dzień francusko-bretońską armię.

 

Patay

Następnego dnia, 18 czerwca rano, Anglicy ruszyli w kierunku Beauce drogą prowadzącą przez Patay i Janville. Zwołana przez d’Alencon Rada zadecydowała że należy ich ścigać w nadziei że zdarzy się coś co umożliwi wydanie bitwy w jakichś sprzyjających okolicznościach. Przodem, na dobrych koniach, trochę okrężną drogą, wyruszyły oddziały La Hire i Xaitntrailles. Za nimi ruszyły główne siły armii pod dowództwem d’Alencon, Richemont i Vendome ale trochę inną drogą. Dziewica została przydzielona do straży tylnej, możliwe że dlatego by nie zrobiła jakiegoś głupstwa. Obie armie, francuska i angielska, szły w kierunku Patay. W armii angielskiej za silną strażą przednią jechał konno Falstaff ze swymi ludźmi, za nim wozy i bagaże, na końcu Talbot ze swymi łucznikami. W pewnym momencie Anglicy natknęli się w marszu na długi rów obrośnięty czymś w rodzaju żywopłotu.

W chwili gdy przechodziła przez niego straż tylna dowodzący nią Talbot otrzymał wiadomość że niedaleko za nimi pokazali się Francuzi. Anglicy lubili oczekiwać nieprzyjaciela na takich pozycjach jakie oferował im ten rów z żywopłotem by, w razie ataku, zasypać go ulewą strzał, zmusić do panicznego odwrotu itd. Zatem Talbot, doświadczony żołnierz, rozstawił swych łuczników w rowie, do wozów wysłał rozkaz by zawróciły i zabezpieczyły obronę rowu z flanki,  do Falstaffa zaś by zawrócił z całą armią i go wsparł. Były to mądre decyzje które powinny dać wyniki. Jednak w chwili gdy wozy zaczęły zawracać niespodziewanie wyłonili się La Hire i Xantrailles którzy nie szli od czoła a boczną drogą i to tak że mogli atakować z flanki wzdłuż rowu a była to elita francuskiej kawalerii w zbrojach. Rzucili się zatem zaciekle na angielskich łuczników upchanych w rowie niczym śledzie w beczce niezdolnych nawet do użycia swych łuków.

Bitwa pod Patay

Był to początek wielkiej, pamiętnej rzezi Anglików. Zaraz potem z przodu uderzyły na całego oddziały d’Alencon i Richemont masakrując tych Anglików którzy próbowali wymknąć się z matni. Falstaff gdy ujrzał że grozi katastrofa wspiął konia i co koń wyskoczy popędził w kierunku straży przedniej złożonej z kawalerii  by poprowadzić ją przeciwko Francuzom. Ci zaś gdy zobaczyli swego generała pędzącego z plecami odwróconymi do bitwy sądzili że ucieka, wpadli w panikę i rzucili się do ucieczki. Natomiast pozbawieni dowództwa żołnierze z korpusu Falstaffa nie wiedząc czy powinni rzucić się w kierunku Patay czy też cofać się ku wozom wykonywali jakieś wymyślne ewolucje strzelając bezładnie z łuków. Kiedy Falstaff wrócił na pole bitwy by przywrócić porządek było już w po wszystkim a Talbot w niewoli. Klęska.

Nie pozostawało mu już nic innego jak tylko uciekać wraz z innymi wystawionymi na ciosy francuskiej kawalerii. Straty francuskie były nieznaczne. Anglików zabito jakieś 2 tysiące, ok. 100 przedstawiających jakąś wartość wzięto do niewoli. Wszystko odbyło się tak szybko że gdy przybyła Dziewica ze swoją strażą tylną było już po wszystkim. Podeszła do jednego z dogorywających Anglików i wezwała księdza by go wyspowiadał. Ten zmarł po spowiedzi gdy trzymała jego głowę  w swoich dłoniach. Była zrozpaczona przecież „Pan Niebios” potępił Anglików jako całość a nie poszczególnych i w swym miłosierdziu otworzył im francuski Raj. Resztki armii angielskiej dotarły do Janville które jednak zamknęło przed nimi bramy i weszła tam armia Karola VII.

Miasto to było bazą operacyjną Falstaffa i zdobyto tam skarbiec wojenny oraz mnóstwo łupów. Zamek się poddał a jego angielski kapitan przyrzekł że odtąd będzie dobrym i lojalnym Francuzem. Od czasu gdy Dziewica opuściła Domremy Anglicy stracili ok. 3500 zabitych i jakieś 400 wartościowych jeńców oraz roztrwonili ogromne sumy pieniędzy. Patay wyłączyło ich z walki na wiele miesięcy. Klęska Falstaffa w polu była tak całkowita i zaskakująca że umocniła we Francji przekonanie że Niebo stanęło po stronie Karola VII a Anglików przygnębiła zabobonną bojaźnią. Przestali być niezwyciężonymi a jedynym wytłumaczeniem ich nieszczęść mogła być tylko magia. Karol VII nie był jednak do końca z tej bitwy zadowolony ponieważ wziął w niej udział Richemont któremu za grosz nie ufał toteż kazał mu natychmiast wracać do siebie.

Po tej bitwie było wiadomym że upłynie czas zanim Bedford zwerbuje następnych żołnierzy i odtworzy armię. Umożliwiało to Karolowi VII marsz na Reims. Dziewica zaczęła zatem nalegać na wyprawę do Reims by tam Karol VII się koronował. Wiadomo że koronacja w Reims była istotnym elementem polityki historycznej Walezjuszy, Joanna zaś była dziewczyną z ludu i postrzegała sprawy tak jak lud, ten zaś ulegał pewnym złudzeniom kojarząc własne dobre gospodarstwo domowe z porządkiem w rodzinie królewskiej do czego przyczyniał się mit królewskiej Krwi. Ten zaś porządek w rodzinie królewskiej był związany z koronacją. Francuzi wyobrażali sobie że krew królewska o nadludzkich właściwościach płynie w żyłach ich królów od początku.

Propaganda Walezjuszy doprowadziła ten mit do perfekcji a ich pochlebcy nie omieszkali wspierania go na różne sposoby. Stąd płynęło powszechne przekonanie że jeżeli prawa Walezjuszy będą dyskredytowane to musi dojść do nieszczęścia. Mało kto zaprzątał sobie głowę pewnymi niekonsekwencjami bo przecież Bóg nie mógł być wyłącznie Bogiem Walezjuszy, był Bogiem wszystkich. Równie dobrze mógł być Bogiem Lancasterów, Burgundczyków, Bretończyków czy Basków.

 

Dylematy Karola VII

Po bitwie pod Patay do armii króla Karola VII napłynęło mnóstwo chętnych. Trzeba było traktować ich życzliwie a nie zniechęcać bo to byłby błąd ale były ogromne trudności z wyżywieniem ich i opłacaniem. Należało zatem jak najszybciej rozpocząć jakąś kampanię by ten tłum żył z zasobów ziem przez które przechodził. D’Alencon skłaniał się raczej do ruszenia na Normandię bo chciał odzyskać swoje księstwo. Królowi jednak nie zależało na tym bo na razie był na tyle słaby że obawiał się d’Alencon a poza tym nie ufał mu, zresztą słusznie bo ten później okazyjnie go zdradzał. Zatem niektórzy odradzali natychmiastowy marsz na Reims i, by zyskać na czasie, chcieli rozpocząć oblężenie Charite-sur-Loire by potem ruszyć na Reims. O Paryżu Karol VII nie mógł nawet marzyć bo po eksterminacji „Armaniaków” całe miasto stało za swoim Uniwersytetem i było po stronie Burgundii a koszty jego oblężenia były niemożliwe do poniesienia.

Teściowa króla Jolanta Aragońska, jej pupilka Dziewica, oraz Vendome gorąco przekonywali do natychmiastowego marszu na Reims jednakże nie można było z góry być pewnym sukcesu. Po Patay nie trzeba się było co prawda przez jakiś czas obawiać poważnej angielskiej reakcji jednak droga do Reims była daleka i gdyby leżące po drodze francuskie oraz burgundzkie miasta nie otworzyły bram a nawet odmówiły zaopatrywania armii, co było prawdopodobne, to armia zaczęłaby przymierać głodem i mogłaby się rozpierzchnąć. Obleganie tych miast nie wchodziło w rachubę z powodu braku żywności i sprzętu, zdobycie ich szturmem było wątpliwe, poza tym sama taka próba wywarłaby fatalne wrażenie a gdyby wyprawa na Reims się nie udała to Karol VII byłby podwójnie zdyskredytowany i w świadomości ludu pozostałby wiecznym Delfinem bowiem byłby to widomy znak że łaskawa inwestytura Niebios nie została mu przyznana i stąd wyciągnięto by wniosek że łaska boska została mu odmówiona.

Natomiast gdyby ta ryzykowna wyprawa jednak się udała i do koronacji by doszło to byłby to widomy znak że otrzymał królestwo od jakiegoś innego króla niż jego zmarły ojciec. Karol VII odziedziczył dość skomplikowane stosunki z Kościołem i w 1429 roku miał je z papieżem Marcinem V raczej chłodne podczas gdy Lancasterowie doskonałe. Ówczesnemu  doczesnemu suwerenowi perspektywa uznania się wasala króla Niebios przywodziła na myśl najbardziej nieznośne czasy teokracji papieskiej Innocentego III i jego zwolenników. Wiadomym jest że kontrakt z panem Niebios jest bardzo trudny do zrealizowania i przy tej okazji to papież i jego Kościół posłużyliby za notariuszy a tacy byliby równie kosztowni co niedyskretni. Pomysł jaki lansowała Dziewica, że król Niebios miałby być królem Francji, był sprzeczny nawet ze zdrowym rozsądkiem, przecież Król Niebios nigdy nie ograniczyłby swego królestwa do Francji zatem jak mógłby stanąć po stronie jednego z dwóch swoich wasali którzy skoczyli sobie do gardeł z powodu jakiegoś zagmatwanego sporu doczesnego.

W sumie na tej awanturze Karol VII mógłby dużo stracić a ewentualnych korzyści nie należało przeceniać. Koronacja fascynuje co prawda lud ale ten niekoniecznie liczy się na wojnie. Kapitanowie cudzoziemscy których Karol VII darzył zaufaniem po prostu kpili sobie z niej.  Książęta i wysocy hierarchowie kościelni co najwyżej udawali że tę ceremonię traktują poważnie. Ceremonia w której oliwa mitycznego gołąbka była stosowana razem z krzyżmem była nie do zaakceptowania przez teologię i z religijnego punktu widzenia była tylko niechętnie i sceptycznie tolerowana przez Rzym. Jednak o ile z punktu widzenia teologii była nie do obrony to jej konsekwencje polityczne były aż nadto widoczne. Dla ludu to koronacja czyniła prawdziwego króla. A to że pół-laicka i pół-duchowa osoba króla nie ma teologicznego uzasadnienia absolutnie temu ludowi nie przeszkadzało.

Od XIII wieku, czyli od czasu gdy przestano liczyć lata panowania od dnia koronacji, królowie francuscy rozpowszechniali tezę że król staje się królem z chwilą pochowania jego ojca a ceremonia koronacji w niczym nie powiększa jego władzy ani praw i nie oznacza żadnego podporządkowania króla Kościołowi, tym bardziej że tradycyjnie brało w niej udział 12 parów Francji. Jednak wywierane na niego naciski i swoista kampania propagandowa prowadzona przez Dziewicę zrobiła swoje i podczas pobytu w Loches Karol VII wezwał Joannę i bardzo prywatnie wypytywał ją o jej Głosy po czym zdecydował się na Reims.

KONIEC CZĘŚCI III
C.D.N

Bibliografia:
Hubert Monteilhet – La Pucelle
Regine Pernoud – La Liberation D’Orleans

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.