Andrzej Chachuła – blog historyczny

25 paździer. 2015
Kategorie: Bez kategorii

Sekret Króla i Niepodległość Stanów Zjednoczonych (cz.II)

Opublikowano: 25.10.2015, 11:27

Jesienią 1775 roku oddziały Insurgentów amerykańskich pod dowództwem Jerzego Waszyngtona umocniły się w strategicznym miejscu Ameryki, na wyspie Long Island w stanie Nowy York (dzisiaj częściowo w obrębie miasta Nowy York). Wiosną 1776 roku Anglicy, nie widząc niczego niepokojącego w postawie Francji, beztrosko wysyłali oddziały wojska i okręty za ocean dla rozprawienia się z nimi. Ich służby wywiadowcze byłyby z pewnością mocno zaskoczone gdyby się dowiedziały że 11 lutego 1776 roku w Wersalu, na obiedzie u nowego ministra wojny, Saint-Germain, doszło do spotkania choiseulistów z Sekretem i że panowała tam życzliwa, pełna zrozumienia atmosfera. Diuk de Croy który to spotkanie opisał i był na nim obecny sam był tym zdziwiony. Omawiano sprawy amerykańskie. Zgodzono się że należy udzielić pomocy amerykańskim Insurgentom.

 Jerzy Waszyngton

Oczywiście zdawano sobie sprawę że oślepienie brytyjskiej siatki wywiadowczej nie będzie trwało długo i za jakiś czas zbierze ona informacje które umożliwią jej ocenę intencji Francji ale nie można było pozwolić by Anglicy ocenili je prawidłowo. Dlatego zadbano o pozory. Do króla skierowano pisma w których informowano go że po rozpatrzeniu różnych wariantów uznano iż Francja nie może stać na uboczu spraw amerykańskich bowiem każda alternatywa idzie w złym dla Francji kierunku. Jeżeli zwyciężą Anglicy to wyjdą z tego konfliktu wyczerpani finansowo a wówczas będą chcieli powetować sobie koszty zajmując francuskie wyspy cukrowe: Martynikę, Gwadelupę i Sainte-Lucie. To samo jeżeli dojdzie do porozumienia Anglii z Insurgentami, wówczas na wyspy cukrowe uderzą i jedni i drudzy. I nie były to twierdzenia wymyślone czy wyssane z palca, chociaż można się spierać czy były zgodne z prawdą.

Takimi bowiem konsekwencjami groził Francji Artur Lee, jeden z najważniejszych informatorów siatki Beaumarchais i gorący zwolennik niepodległości Ameryki, którego można nazwać pierwszym amerykańskim szpiegiem. Zawsze miał na względzie dobro swej ojczyzny i chociaż dostarczył francuskiemu wywiadowi wiele cennych informacji to nie wahał się dostarczać fałszywych jeżeli uznał że wymaga tego dobro jego kraju a dostarczane przez niego informacje bezustannie wspierały tę jego tezę o zagrożeniu wysp cukrowych. Na podstawie tych danych Beaumarchais od pewnego czasu zarzucał króla listami w których nakłaniał go do udzielenia pomocy Insurgentom. Oczywiście zdawano sobie sprawę że prędzej czy później Anglicy odkryją rolę Artura Lee i dowiedzą się jakie informacje dostarczał francuskim służbom.

Król dał się przekonać przedstawionym mu argumentom, chociaż możliwe że było to przekonanie przekonanego na użytek angielskiego wywiadu. W każdym razie zadecydował o przekazaniu Insurgentom miliona liwrów. Przekonał też do tego swego kuzyna, króla Hiszpanii, który dorzucił również milion. Nie były to jakieś zawrotne sumy, ale czy w tego typu sprawach robi się jakieś oficjalne rozliczenia? Ta wiadomość dotarła do Ameryki zapewne po 2 tygodniach, tyle bowiem czasu potrzebował Wersal by przekazać wieści przez Atlantyk. Kongres wyznaczył przedstawiciela który miał się zająć zakupem broni i dostawami. Wybór padł na Silasa Deane, kupca z Connecticut, który dorobił się majątku na handlu miedzią, drzewem i ołowiem z Anglią.

 Silas Deane

 

Początek stosunków francusko-amerykańskich

6 czerwca 1776 roku do Bordeaux przybył delegat Kongresu Amerykańskiego, Silas Deane. Był pierwszym zagranicznym dyplomatą amerykańskim. Miał ze sobą listy polecające od Benjamina Franklina do jego przyjaciół, m.in. do Barbeu-Dubourg, botanika z zawodu. Poprzez niego miał uzyskać audiencję u Vergennes, ujawnić że jest przedstawicielem Kongresu i pokazać mu swoje listy uwierzytelniające. Później miał wyrazić pragnienie nawiązania z Francją przyjaznych stosunków, poprosić o broń i ekwipunek dla 25 tys ludzi ze stosowną ilością amunicji oraz 100 dział. 5 lipca 1776 roku Sileas Deane przybył do Paryża, spotkał się z Barbeu-Dubourg i omówił z nim sprawę dostaw do Ameryki. Rozmowa przyniosła rezultat i wkrótce Dubourg utworzył, jakbyśmy to dziś nazwali, syndykat banków i wielkich kupców. Udało mu się zebrać wszystko to co w Paryżu było potęgą finansową, solidnością i obyciem w interesach. Usługi tego syndykatu ofiarował Vergennes.

Przybycie do Francji Silasa Deane zaalarmowało brytyjski wywiad. Anglicy od razu dowiedzieli się wszystkiego o jego misji i o tym co robi we Francji. Deane zdawał sobie z tego sprawę i pisał do Kongresu że jest otoczony angielskimi szpiegami. Miał się na baczności do tego stopnia że nie odważał się otwierać ust do ludzi mówiących po angielsku. Ponieważ nie znał francuskiego to prędko zyskał miano najbardziej milczącego człowieka we Francji. Energiczne działania rozpoczął Paul Wentworth.  Zaczął od tego że natychmiast, zresztą bez żadnego problemu, odwrócił przebywającego w Paryżu Bancrofta, wielbiciela Franklina, którego Kongres obdarzał całkowitym zaufaniem. Posłużył się groźbą. Powiedział mu że brytyjscy ministrowie wiedzą wszystko o jego pobycie w Paryżu i o roli jaką tam odgrywa. Ten zgodził się na współpracę po czym potajemnie wyjechał do Londynu gdzie otrzymał instrukcje: miał dostarczać kopie wszystkich przechodzących przez misję amerykańską dokumentów, kopie korespondencji między delegacją amerykańską a Kongresem, dokładne streszczenia wszystkich raportów, i informacje o wszystkich zagadnieniach będących przedmiotem negocjacji między Paryżem, Madrytem a Kongresem Amerykańskim.

EdwardBancroft.jpg Dr Edward Bancroft

Miał też szczegółowo informować Stormonta, który w maju 1776 roku powrócił do Wersalu, o dostawach do Ameryki. Pisane atramentem sympatycznym listy do Wentwortha miał przekazywać również za pośrednictwem Stormonta. Instrukcje Bancroft otrzymywał co tydzień za pośrednictwem martwej skrzynki pocztowej znajdującej się w pniu drzewa na tarasie Tuilleries. Między Paryżem a Londynem krążył swobodnie, pisał w prasie artykuły broniące sprawy amerykańskiej a Deane nie miał przed nim tajemnic. Wentworth spenetrował misję amerykańską w Paryżu dogłębnie. Wprowadził do niej również innych kretów, choćby pastora Verdil który był w bezpośrednim kontakcie z Williamem Eden. Inni to m.in. Carl Smith, George Lupton. Miał nawet kreta w otoczeniu Beaumarchais. Na domiar złego Amerykanie nie zachowywali żadnej ostrożności. Na biurkach poniewierały się najtajniejsze dokumenty. Deane oraz Franklin i Lee, którzy przybyli do Paryża później, nie mieli pojęcia o kodach i nie używali tych które przysłał im Kongres.

Zadowalali się tylko szyfrowaniem pewnych zdań. Szyfrowanie całego listu było dla nich zbyt uciążliwe. Ciągłe uwagi Vergennes nie zdawały się na nic. To również z tych źródeł Stormont wiedział z dokładnością prawie co do karabinu o wszystkim co było wysyłane do Ameryki. Rezultat? W latach 1777- 78 marynarka angielska przejęła 158 statków z bronią. Paul Wentworth nie poprzestawał na penetracji misji amerykańskiej. Miał agentów w Wersalu. Mnożyły się odwrócenia agentów. Sukcesy Wentwortha były nie lada wyczynem, nawet biorąc pod uwagę że postawy ludzi były wówczas chwiejne, co jest zresztą charakterystyczne dla każdej wojny domowej. Mało Amerykanów uważało Anglików za nieprzejednanych wrogów. Przechodzono z obozu do obozu. Można było szantażować przeszłością.

 

Pomoc dla Ameryki

4 lipca 1776 roku Kongres Amerykański ogłosił w Filadelfii Deklarację Niepodległości, było to w zasadzie wypowiedzenie posłuszeństwa królowi Anglii. Tym razem sprawy zaszły bardzo daleko. O dramatyzmie sytuacji świadczą słowa wypowiedziane przez prezesa Kongresu, Johna Hancocka, który powiedział między innymi: „Teraz musimy ciągnąć sznur razem, w jedną stronę” i komentarz Franklina do tych słów: „Z pewnością musimy ciągnąć ten sznur. Inaczej wszyscy zostaniemy na nim powieszeni”. Vergennes dowiedział się o Deklaracji Niepodległości w połowie lipca i przestał się wahać czy należy udzielać pomocy amerykańskim Insurgentom. Zgodził się na audiencję Silasa Deane o którą zabiegał Barbeu-Dubourg i przyjął go 17 lipca. Rozmowa trwała 2 godziny. Jak przystało na przedstawiciela nowego, rodzącego się narodu amerykańskiego, Deane kładł nacisk na wielkie korzyści handlowe jakie Francja mogłaby otrzymać dzięki sojuszowi z Ameryką.

Ogłoszenie Deklaracji Niepodległości w Filadelfii

To będzie się powtarzało do przesady. Z wyjątkiem sprytnego Franklina wszyscy amerykańscy delegaci będą zanudzali młodą francuską szlachtę perspektywami handlowymi, cyframi itd. podczas gdy ta była zainteresowana przygodą. Vergennes nie przyjął jednak usług syndykatu utworzonego przez Dubourg. Organizowanie wysyłki broni do Ameryki powierzył Beaumarchais i to z nim kazał się Silasowi Deane kontaktować, mimo protestów Dubourg. Wielu nie mogło zrozumieć dlaczego poważny minister, a takim niewątpliwie był Vergennes, mógł tak poważną sprawę powierzyć wesołkowi.

W tym przypadku Vergennes kierował się zasadą którą przyszłe CIA przyjęło pod nazwą zasady wiarygodnego zaprzeczenia.Czyli na wypadek gdyby tajna operacja wzięła zły obrót trzeba mieć jakieś wiarygodne wytłumaczenie dostarczone z góry przez zleceniodawcę, nawet jeżeli będzie ono niedoskonałe. Wszystkie zalety utworzonego przez Barbeu-Dubourg syndykatu dyskryminowały go w oczach Vergennes. Jak w razie wpadki mógłby wyprzeć się osób których interesy były powiązane z interesami państwa do tego stopnia że można było uznać iż postępują zgodnie z polityką Francji. Co innego Beaumarchais. Właśnie fatalna opinia jaką miał predestynowała go to tego zadania: Jak nędznik który zajmował się ratowaniem reputacji królewskich nałożnic, którego posądzano o pisanie pamfletów że Maria-Antonina to lesbijka i nimfomanka i którego uważano za niezdolnego do utrzymania tajemnicy, mógłby cieszyć się protekcją królewskiego ministra i to powszechnie uznawanego za bardzo poważnego?

Vergennes zdecydował się na Beaumarchais również dlatego że jego możliwości jako łącznika z siatką szpiegowską w Londynie zmalały ponieważ brytyjskie służby coraz bardziej się nim interesowały, a nie chciał marnować jego talentów ani rozmaitych relacji jakie ten sobie wyrobił, m.in w Anglii.
Odwołanie lorda Stormonta z Wersalu w styczniu 1776 roku oślepiło na jakiś czas wywiad brytyjski przyniosło jednak pewien nieprzewidziany skutek. Po przybyciu do Londynu. Stormont zauważył gdzieś Beaumarchais i rozpoznał w nim osobnika którego widywał kręcącego się koło gabinetów ministerialnych w Wersalu. Brytyjskie służby kontrwywiadowcze już wcześniej zwróciły na niego uwagę. Jego ciągłe tam i z powrotem przez Kanał i jego kontakty w angielskich środowiskach politycznych nie mogły ujść ich uwadze. Angielski przyjaciel Beaumarchais, Rochefort, wezwał go na przesłuchanie: co on właściwie robi w Londynie i kim właściwie jest?

Jego podejrzenia były słuszne i sytuacja stała się dla Beaumarchais groźna, dysponował jednak doskonałą przykrywką. By usprawiedliwić swoje kontakty z wersalskimi ministrami pokazał podpisane przez Sartine zlecenie na zakup w Londynie piastrów portugalskich będących w obiegu na Antylach Francuskich. Rochefort sprawdził to na giełdzie i wszystko się zgadzało. Mało tego, Beaumarchais miał nawet usprawiedliwienie dla swojej dyskrecji bowiem zakupił w Anglii dla Sartine las z drzewami na maszty. Wiedziano wówczas że Sartine, minister marynarki, buduje flotę przeciwko Anglii i było zrozumiałym że sprawa sprzedaży takiego lasu wymagała dyskrecji nie była jednak traktowana jako jakaś wielka zdrada, po prostu jako zwykły interes, niechlubny ale na którym można było zarobić. Beaumarchais napisał nawet o tym list do Sartine chwaląc się że zrobił świetny interes, wiedząc że brytyjski Czarny Gabinet ten list otworzy i przeczyta. Przykrywka była doskonała a wszystko mogło się wydać.

Kiedy Beaumarchais powrócił z Londynu Vergennes odetchnął z ulgą i gorąco podziękował Sartine, za dostarczenie przykrywki. Sartine po raz kolejny wyciągnął francuskie tajne służby z kłopotów.  To przede wszystkim dzięki niemu rzeczywista rola Beaumarchais pozostała w sferze domysłów i przypuszczeń. Oczywiście nie wszystkich można było oszukać, na pewno nie znającego dobrze Wersal Stormonta, ale innych jak najbardziej. Tym bardziej że wielu robiło z nim wyśmienite interesy, które były właściwie przykrywką dla jego szpiegowskiej działalności. Poza tym Beaumarchais miał kwalifikacje do handlu bronią. W młodości był ulubieńcem Paris-Duvernay, wykonał dla niego wiele misji i wiele się od niego nauczył, a należy pamiętać ze od Paris-Duvernay zależało zaopatrzenie armii francuskiej w czasach Ludwika XV.

Dla wysyłki broni do Ameryki Beaumarchais utworzył spółkę Rodriguez, Mortalez i Cie. W październiku 1776 roku wynajął pomieszczenia w hotelu Holenderskich Ambasadorów przy ulicy Vieille-du-Temple i umieścił tam biura spółki. Urządzone zostały bardzo skromnie. Na ich czele postawił 23-letnią Szwajcarkę, Marię-Teresę Willermanwlaz. Jego prawą ręką został  Theveneau de Francy. Kasjerem spółki Gudin de La Ferliere. Było jeszcze kilku urzędników dobranych pod kątem odporności na angielskie złoto. Dla niepoznaki Beaumarchais dobrał jeszcze kilku wspólników. Swym zasięgiem spółka miała obejmować też Hiszpanię bowiem król Hiszpanii również wyłożył pieniądze na pomoc dla Insurgentów. Broni było pod dostatkiem ponieważ armia francuska przezbrajała się, problemy były jednak z transportem. Wbrew zapewnieniom Deane żaden statek amerykański nie pokazał się w portach francuskich i Beaumarchais wynajął 10 statków za pośrednictwem armatora z Nant, Montieu.

Hotel Holenderskich Ambasadorów w Paryżu. Siedziba biur spółki Beaumarchais

By ułatwić utrzymanie tajemnicy i uniknąć jakiegoś skandalu dyplomatycznego operacje spółki powierzono nie ministerstwu wojny a ministerstwu marynarki jakby chodziło o handel z wyspami. Czyli Sartine jako minister wojny znowu oddawał przysługi francuskim tajnym służbom. Mimo tych wszystkich środków ostrożności Paul Wentworth o wszystkim zaraz się dowiedział a jego ludzie rozpoczęli pilną obserwację biura spółki.

 

Long Island

27 sierpnia 1776 roku brytyjskie oddziały generała Howe wylądowały na Long Island (Mannhatanie) w stanie Nowy York i bez trudu wyparły stamtąd dowodzonych przez Waszyngtona Amerykanów. Ten potrafił co prawda wyprowadzić swe oddziały ale przede wszystkim dlatego że Howe mu na to pozwolił a mógł łatwością zgnieść do reszty jego siły. Było wiadomym że większość żołnierzy amerykańskich miało podpisane kontrakty tylko do końca roku i można się było spodziewać że armia amerykańska po prostu się rozejdzie. W ten sposób generał Howe opanował mający strategiczne znaczenie Nowy York i na tym poprzestał. Urządził się tam na zimę a jego  kochanka wyprawiała jedno przyjęcie za drugim. Ten brak energii wynikał również stąd że zarówno on jak i jego brat, dowodzący flotą admirał Howe, byli zwolennikami pokojowego rozwiązania konfliktu. Przy okazji tych wydarzeń wyszło na jaw jak słabymi siłami dysponował Waszyngton.

Brytyjskie oddziały lądują na Long Island

Bynajmniej nie takimi jak to przedstawiał Artur Lee w przekazywanych francuskiemu wywiadowi informacjach. Podczas całej wojny Waszyngton miał, w zależności od pory roku, 3-15 tys ludzi. W łachmanach, byle jak uzbrojonych, dowodzonych przez oficerów często zabranych prosto ze swych plantacji czy sklepików. Trzon jego armii stanowiła milicja, która odmawiała jednak służby poza swoim stanem. Armia, szumnie nazwana kontynentalną,  składała się z żołnierzy na żołdzie, zaangażowanych na rok, którzy po wygaśnięciu kontraktu wracali do domu. Zdecydowanie brakowało wyszkolenia wojskowego. Amerykanie byli dobrymi strzelcami nie nadawali się jednak do walki wręcz. Tę mogły stosować tylko wyszkolone i zaprawione w bojach oddziały wojskowe, potrafiące posługiwać się bagnetem na końcu karabinu. Ocean był opanowany przez Anglików. Artyleria nieliczna, różnorodna i źle dowodzona. Żadnej produkcji karabinów czy armat. Z jej rewolucyjnym zapałem też nie było najlepiej.

Około jedna trzecia ludności pozostawała lojalna koronie brytyjskiej. Tylu było potencjalnych szpiegów, a nawet partyzantów gotowych zadać Waszyngtonowi cios w plecy. Wojna zaczęła się jednak przeradzać w bezlitosną wojnę domową a podziały szły poprzez rodziny, prowincje, miasta. Często zdarzało się że oficerowie ze wszystkim przechodzili do przeciwnego obozu. Po Long Island sytuacja wydawała się być beznadziejną i przygnębiony Kongres szukał wyjścia z sytuacji. Zdecydowano żeby wysłać do generała Howe, Franklina, którego łączyły z generałem przyjacielskie stosunki. Miał się zorientować co do możliwości jakiegoś porozumienia mającego na celu zakończenie konfliktu. Do spotkania doszło 11 września 1776 roku Staten Island. W zasadzie nie wiadomo jaki miało przebieg, wiadomo tylko że rozmowy odbywały się w kurtuazyjnej atmosferze.

Prawdopodobnie omawiana tam była sprawa amnestii. Generał mówił co prawda że zostanie udzielona ale przedstawił listę osób którzy byli z niej wykluczeni. Bardzo prawdopodobne że na tej liście byli m.in Franklin i Waszyngton. W takich warunkach wszelkie próby porozumienia spełzły na niczym.

 

Stadhouder Ameryki

Po wydarzeniach na Long Island, Vergennes bardzo ostygł w swym zapale wspierania amerykańskich Insurgentów, Charles de Broglie natomiast nie. Przemyślał sprawy amerykańskie a wiedział o nich bardzo wiele.
W XVIII wieku jasnym było że zaimprowizowana armia nie ma szans z armią regularną. Niedawne wypadki w Polsce były na to dowodem. Jeżeli tam odwaga narodu potrafiącego wojować nie wystarczała, to czego mogli dokonać amerykańscy rolnicy dowodzeni przez kupców. Charles de Broglie twierdził: „Stany Zjednoczone Ameryki muszą przyjąć tę samą metodę postępowania jak ta która doprowadziła do powstania republiki w Niderlandach”. Jednak analogia z wojną o niepodległość Stanów Zjednoczonych Holandii była trochę nieścisła. O ile w Ameryce protestanci walczyli przeciwko protestantom to w Niderlandach religia łączyła protestantów przeciwko ich katolickiemu suwerenowi.

Kiedy w 1579 roku holenderska oligarchia kupiecka zadecydowała żeby skończyć z panowaniem Hiszpanii i hegemonią religii katolickiej jej Stany Generalne powierzyły administrację urzędnikowi którego nazwali Wielkim Pensjonariuszem, natomiast prowadzenie wojny kapitanowi-admirałowi którego nazwali stadhouder. Miało to jednak swoje konsekwencje bowiem wewnętrzna historia Niderlandów XVII i XVIII wieków to był chroniczny konflikt między tendencjami federalistycznymi Wielkiego Pensjonariusza dążącego do utrzymania przywilejów poszczególnych prowincji (stanów) i miast, a wolą stadhoudera by wszystko scentralizować. Ponieważ stadhouder tradycyjnie wywodził się z rodziny Orange to z tego konfliktu wyniknął inny: republikanów z oranżystami, czyli tych którzy nie chcieli króla z rodziną Orange którą ta korona nęciła.

W końcu października 1776 roku doszło w Paryżu do spotkania Silasa Deane z Johannem Kalb. Omawiano oczywiście problemy amerykańskie, szczególnie armii amerykańskiej. Wiele kłopotów przysparzała Amerykanom sprawa kadry oficerskiej dla armii Waszyngtona. Zgłosiło się do niej wielu oficerów francuskich przebywających na wyspach cukrowych. Więcej jednak sprawiali kłopotu niż było z nich pożytku. Byli to różni wykolejeńcy bo przeważnie tacy wyjeżdżali do kolonii. Gubernatorzy francuscy by się ich pozbyć dawali im wyśmienite rekomendacje i wysyłali ich do armii Waszyngtona. Początkowo przyjmowano ich tam z otwartymi ramionami, zaraz jednak zaczęto się odnosić do nich z rezerwą. Wszyscy mieli wymagania, nie wszyscy zaś odpowiednie kwalifikacje a nawet jeżeli je mieli to doświadczenia z Wojny Siedmioletniej należało wykorzystywać ostrożnie w specyficznej wojnie w Ameryce.

Nie znali angielskiego. Poza tym nie bardzo można ich było stawiać na czele oddziałów bowiem oficerowie amerykańscy przybywali często z własnymi, opłacanymi przez siebie oddziałami i stawianie na ich czele cudzoziemców byłoby źle widziane. Szczególne zapotrzebowanie było na inżynierów wojskowych. Ich brak przyczynił się do przegranej na Long Island. By zapewnić dopływ do Ameryki wartościowych oficerów i pomocy z Francji potrzebny był ktoś mający duży autorytet we Francji. Johann Kalb stwierdzał że kraje europejskie, a szczególnie Francja, były zainteresowane tym co dzieje się w Ameryce i przekonywał o konieczności przyjęcia na służbę amerykańską kogoś z Europy, takiego który cieszyłby się wielkim autorytetem, posiadał znane nazwisko i rozlegle koligacje rodzinne.

Ktoś taki potrafiłby sprowadzić do Ameryki wartościowych oficerów inaczej bowiem jakość przybywających tam oficerów będzie nieznana, a co za tym idzie w wielu przypadkach wątpliwa. Taki potrafiłby też zdobyć fundusze na prowadzenie wojny, ale przede wszystkim zapewniłby należyte dowodzenie. Przyciągnąłby do sprawy amerykańskiej młodą szlachtę, która poprzez swoje wpływy na dworze mogłaby nakłonić króla do wojny z Anglią. Potrafiłby zainteresować nią cały naród co po wojnie, a nawet jeszcze przed jej zakończeniem, mogłoby zaowocować sojuszem wojskowym, handlowym i morskim. Krótko mówiąc Johann Kalb nawiązywał do idei stadhouderatu a przede wszystkim do Stanów Zjednoczonych Holandii. Radził Amerykanom by wzorem Stanów Zjednoczonych Holandii z czasów wojny z ich hiszpańskimi suwerenami, wybrali stathoudera. Nie było to bez znaczenia bowiem w Ameryce Północnej żyło wówczas wielu Holendrów do których przemawiało to szczególnie mocno.

Wartość takiego kogoś oceniał na 20 tys żołnierzy. Ręczył że mimo ogromnej władzy jaką taki stadhouder musiałby otrzymać to zawsze podlegałby tylko Kongresowi a każdy dowódca, oficer czy żołnierz podlegałby mu tylko w działaniach wojskowych. Kiedy Kalb zaczął wyliczać przymioty jakie powinny cechować takiego stadhoudera to można się było zorientować że jest tylko jedna osoba je posiadająca: Charles de Broglie. By uprzedzić zastrzeżenia Amerykanów i Kongresu że uprawnienia dane takiemu stadhouderowi mogły stać się niebezpieczne bowiem mogły posłużyć jego ambicjom, Kalb zastrzegał że władza miała być mu powierzona tylko na 3 lata po czym wróciłby do swojej rodziny we Francji którą bardzo kocha. W żadnym razie nie myślałby żeby zostać: „Monarchą nowej republiki”.

W tym określeniu niektórzy widzą dowód na ambicje de Broglie. Te słowa miały celowo wydźwięk absurdu a przecież nie mogły być absurdem dla kogoś kto doskonale znał republikę z wybieralnym monarchą, czyli Polskę, z jej sejmami, sejmikami i konfederacjami. Poza tym w Ameryce tym ambicjom nikt nie stanąłby na przeszkodzie bowiem w owym czasie Waszyngton nie miał nic z wielkości. Po prostu dowódca którego jedynym osiągnięciem była stosunkowo udana ucieczka po przegranej bitwie. Z pewnością Charles de Broglie mógł okres swego ewentualnego stadhoudertau wykorzystać dla swych ambicji. Przecież potrafił znakomicie znaleźć się na burzliwych polskich sejmach gdzie umiał pić, łudzić, schlebiać i zjednywać ludzi. Te umiejętności zapewniłyby mu na pewno furorę pod namiotami amerykańskich milicjantów. Poza tym był to przecież były ambasador, brat marszałka Francji i szef tajnej służby zmarłego króla.

O tym że takie spotkanie miało miejsce i że Charles de Broglie miał takie plany świadczą dokumenty z archiwów francuskiego MSZ a szczególnie znajdujący się tam memoriał napisany w grudniu 1776 roku po angielsku, prawdopodobnie przez Johanna Kalb dla Benjamina Franklina.

Deane uznał propozycje Johanna Kalb za rozsądne i przekonywujące, tym bardziej że  Artur Lee również apelował do Kongresu by przyjął na służbę szefa wojsk o dużym doświadczeniu i umiejętnościach. Propozycje te zostały przekazane do rozpatrzenia Kongresowi. Ten nie przyjął ich najlepiej. Ujawniło się że Ameryka nie życzyła sobie europejskiego wielkiego pana na dowódcę swoich wojsk. By omówić bliżej tę sprawę i stosunki amerykańsko-francuskie zdecydowano o wysłaniu do Francji Benjamina Franklina.

Zanim jednak Franklin przybył Deane podpisał kontrakty datowane na 1 grudnia 1776 roku z 60-cioma francuskimi oficerami między którymi było 15 oficerów wybranych przez Charlesa de Broglie i mu oddanych, a na ich czele stanął właśnie Johann Kalb. Między tą 15-tką był na przykład ex-agent Sekretu lejtnant-porucznik Mauroy. W praktyce znaczyło to że zaufany człowiek Charlesa de Broglie, Johann Kalb, przybędzie do Ameryki ze sztabem do którego dołączy później sam Charles de Broglie. W grudniu 1776 roku ci oficerowie przybyli do Hawru skąd mieli wypłynąć do Ameryki z konwojem 5 statków wiozących tam zaopatrzenie wojskowe. Czekano tylko na potwierdzenie decyzji Silasa Deane przez Kongres.

Port w d’Auray do którego 4 grudnia 1776 roku przybył B. Franklin

27 października 1776 do Francji udał się Benjamin Franklin, jako przedstawiciel Kongresu. Miał pewnie zająć stanowisko w sprawie propozycji jakie Johann Kalb przedstawił Silasowi Deane. Powszechnie jednak sądzono że jadąc do Francji chroni się przed stryczkiem. Wypłynął na statku Reprisal. Nie jest jasnym dlaczego brytyjska marynarka nie zrobiła nic żeby przechwycić ten statek bo wywiad brytyjski był przez lojalistów z Filadelfii dokładnie poinformowany, nawet o dacie jego wypłynięcia. Możliwe że odegrała tu rolę przyjaźń jaka łączyła generała Howe z Benjaminem Franklinem a brat generała dowodził brytyjską flotą w Ameryce. Po przybyciu do Francji, Franklin oświadczył że Ameryka nie godzi się na żadną formę stadhouderatu. Wobec tego zrezygnowano z wysłania do Ameryki oczekujących w Hawrze oficerów.

Statki odpłynęły bez nich, tylko z zaopatrzeniem. Waszyngton je otrzymał, otrzymał też  pewnie jakieś pieniądze bowiem wypłacił swym żołnierzom dodatkowy żołd i ci zgodzili się jeszcze służyć przez 6 tygodni. To wsparcie pozwoliło mu na przełomie grudnia 1776 roku i stycznia 1777 roku przeprowadzić dwie uwieńczone powodzeniem akcje zaczepne pod Trenton i Princeton. Były to niewiele znaczące sukcesy które w żadnej mierze nie zmieniły układu sił ale dowiodły że armia amerykańska przedstawia jeszcze jakąś wartość bojową i podtrzymały ją na duchu.

 

Gilbert de La Fayette

Chociaż po rozmowach jakie przeprowadzono z Beniaminem Franklinem po jego przybyciu do Francjiw grudniu 1776 roku stało się jasnym że Ameryka nie akceptuje, przynajmniej na razie, żadnej formy stadhouderatu, to jednak Charles de Broglie nie rezygnował z tego zamiaru a jako szef tajnych służb z prawdziwego zdarzenia miał przygotowane różne warianty i był przygotowany również na taki przypadek. Zamiast niego do Ameryki miał pojechać na razie kto inny. Do takiego wyjazdu miał już chętnego, Gilberta de La Fayette, jednego z oficerów służących pod jego rozkazami w Metz, 19-letniego wówczas chłopaka. Na początku stycznia 1777 roku w posiadłości Charlesa de Broglie, Ruffec, spotkali się de Broglie, jego sekretarz Dubois-Martin i Johann Kalb. W tym spotkaniu wziął udział również La Fayette, który zresztą miał wielką ochotę jechać do Ameryki, mimo zakazów rodzinnych, które tak naprawdę go w tym postanowieniu jeszcze umacniały. Podjęto tam decyzję o jego wyjeździe.

 Gilbert de La Fayette

Nigdy nie dopuszczono go do wszystkich tajemnic na razie miał jednak swym nazwiskiem nadać blasku oficerom których zamierzano wysłać do Ameryki, czyli śmiało można powiedzieć że sztabowi de Broglie który miał tam przygotować dla niego grunt. Poza tym La Fayette był dla Ameryki naprawdę poważnym atutem. Nie ze względu na swą osobę ale na to co reprezentował. Za nim stał klan de Noailles, który w jego osobie mógł wybrać Amerykę. Dużo by trzeba pisać o urzędach i godnościach będących w posiadaniu tej rodziny. Ostatnią na przykład była ambasada w Londynie powierzona w maju 1776 roku diukowi de Noailles. Kalb pisał o tym tak: „Ci młodzi szlachcice [La Fayette i jego przyjaciele] byli znani na dworze. Reprezentowali tam sobą rozmaite powiązania ale też wpływy swych przyjaciół i krewnych. Mogliby przekonać króla do rozpoczęcia wojny przeciwko Anglii”. O ile Kalb jako weteran wielu wojen i oficer sztabu miał o wiele większą wartość w polu niż paru takich jak La Fayette razem wziętych, to rodzina La Fayette i inne jego powinowactwa stawiały tego ostatniego o wiele wyżej.

Tym razem Johannowi Kalb i La Fayette miało towarzyszyć 11 oficerów, oczywiście wybranych przez Charlesa de Broglie. Podpisano nowe kontrakty których sygnatariuszem ze strony amerykańskiej był Silas Deane a nie Benjamin Franklin. Były antydatowane na grudzień 1776 roku, pewnie żeby ukryć przed Kongresem pierwotne zamiary, te które spaliły na panewce, czyli grudniowy wyjazd oficerów mających przygotować dla Charlesa de Broglie stadhouderat w Ameryce. Ale nie tylko. Jakąś rolę odegrała zapewne chęć by nie narażać Benjamina Franklina na utratę zaufania Kongresu. W końcu Sekret interesował się nim już od 1765 roku i chociaż Franklin był politykiem broniącym amerykańskiej racji stanu to był też i wygodnym Sekretowi. Opłacało się go wspierać.

Przewiezienie tych oficerów do Ameryki było trudnym zadaniem. Zadecydowano że należy kupić statek. De Broglie miał człowieka który był w tym celu bardzo użyteczny, Francois-Auguste Dubois-Martin, młodszego brata jego sekretarza, Guy Dubois-Martin, zwanego przez de Broglie, Mały Dubois, który służył w wojsku na San-Domingo gdzie posiadał również plantację. W tym czasie przebywał właśnie we Francji załatwiając sprawy swego pułku. Znał się na statkach bowiem w młodości służył w marynarce. Charles de Broglie załatwił mu awans i wysłał do Bordeaux na zakup statku dla La Fayette. Mały Dubois wywiązał się z tego zadania i zakupił statek który nazwano Victoire.

Rodzina La Fayette była przeciwna tej jego eskapadzie i by uniknąć komplikacji jak tylko La Fayette przybył na statek ten pospiesznie wypłynął z Bordeaux i zawinął do najbliższego portu hiszpańskiego, Los Passajos. Tam jednak czekał już na La Fayette zakaz wyjazdu do Ameryki o który wystarała się rodzina. Nie wiedząc co począć opuścił statek i udał się do Ruffec by zapytać de Broglie co ma robić. Ten mu powiedział żeby niczym się nie przejmował tylko jechał do Ameryki i La Fayette udał się z powrotem do Los Passajos. Tym razem towarzyszył mu jeszcze Mauroy, oddany de Broglie oficer, i paru innych. 20 kwietnia 1777 roku Victoire opuścił Los Passajos udając się niby to na San Domingo, w rzeczywistości płynął do Ameryki.

Victoire. Statek na którym La Fayette wyruszył do Ameryki 20.IV.1776r.

La Fayette i Jerzy Waszyngton

13 czerwca 1777 roku  Victoire dotarł do brzegów Ameryki w pobliżu Charleston. Półtora miesiąca później, w końcu lipca, po męczącej podróży przez amerykańskie bezdroża, La Fayette, Kalb i towarzyszący im oficerowie dotarli do Filadelfii. Nie przyjęto ich tam najlepiej, nie było mowy żeby dostali jakieś dowództwo. Po tym jak się przedstawili i pokazali swoje rekomendacje oraz kontrakty dowiedzieli się że Deane przekroczył swe uprawnienia. Ameryka stanowczo nie zamierzała akceptować stadhouderatu. Pewne wrażenie zrobiły na członkach Kongresu rekomendacje Franklina, tym bardziej że już w maju 1777 roku Franklin przysłał z Paryża list w którym gorąco wyrażał się o La Fayette. Ale na tym koniec. W Filadelfii było zresztą sporo Francuzów chętnych do służby w armii amerykańskiej ale wszyscy oni wysuwali najbezczelniejsze żądania a poza tym tylko niewielu z nich przedstawiało jakąś wartość. Ogromna  większość z nich to byli najróżniejsi naciągacze.

By znaleźć jakieś wyjście z sytuacji La Fayette zredagował pismo do Kongresu w którym przypominał o zobowiązaniach przyjętych przez Sileasa Deane, przecież przedstawiciela Kongresu. Zaznaczył że chce służyć w armii amerykańskiej bez żołdu i stopnia. Na Kongresie zrobiło to pewne wrażenie, ponownie przestudiowano rekomendacje Franklina, po czym James Lovell z innym członkiem Kongresu złożyli La Fayette wizytę. Wyrazili swoje ubolewanie z powodu potraktowania go, po czym zaproponowali mu stopień generała-majora armii amerykańskiej, ale bez żadnego wynagrodzenia ani dowództwa. Musiał też złożyć przysięgę że nie będzie sobie rościł pretensji do dowodzenia dywizją. W ten sposób La Fayette otrzymał stopień w armii który jednak nic nie znaczył. Przyjęto w ten sposób jeszcze kilku innych Francuzów, całkowicie natomiast pominięto Johanna Kalb, który w związku z tym napisał do Kongresu list z protestem.

La Fayette i Waszyngton po raz pierwszy spotkali się 1 sierpnia 1777 roku na bankiecie wydanym przez władze Pensylwanii. Widać było że obydwaj z miejsca przypadli sobie do gustu. Ta przyjaźń, jeżeli można tak nazwać znajomość 45-letniego Waszyngtona i 20-letniego La Fayette miała w sobie coś osobliwego. Waszyngton, zimny milczek, sztywny i okazały, w niczym nie przypominał wersalskiego dworaka. Ale La Fayette również nie był do takiego podobny, zachowywał się niezgrabnie i również był milczkowaty. Poza tym wszyscy wiedzieli że Waszyngton jest we Francji znienawidzony za zabójstwo francuskiego parlamentariusza, kapitana Jumonville, w 1754 roku i Amerykanie którzy za Francuzami wówczas nie przepadali, mogli sobie wyobrażać że ta demonstracyjna przyjaźń Waszyngtona dla La Fayette, młodego chłopaka którym łatwo było kierować, miała charakter koniunkturalny, bowiem było wiadomym że armia amerykańska potrzebowała wsparcia z zewnątrz.

Francuzom natomiast ułatwiało to kontakty z Amerykanami. La Fayette był nawet powodem pewnego napięcia między Kongresem a Waszyngtonem który miał pretensje do Kongresu o to że kazał La Fayette przyrzec iż nie będzie miał roszczeń do dowodzenia dywizją.

W sierpniu w zatoce Chesapeake pojawiła się brytyjska flota i wysadziła na ląd oddziały dowodzone przez generała Howe które ruszyły w kierunku Filadelfii. Stało się jasnym że Anglicy za swój cel obrali miasto-symbol w którym proklamowano niepodległość. Waszyngton z La Fayette u boku ruszył im naprzeciw. Miał 11 tys ludzi podczas gdy general Howe dysponował 18 tysiącami regularnego żołnierza. 11 września 1777r Anglicy zaatakowali siły Waszyngtona broniące przeprawy przez rzekę Brandywine. La Fayette, pozbawiony jakiegokolwiek dowództwa najpierw pełnił rolę adiutanta, później dołączył do korpusu generała Sullivana. Amerykanie nie wytrzymali ataku na bagnety i rzucili się do ucieczki. Większy opór stawiła jedynie najeżona bagnetami grupa Francuzów skupiona wokół La Fayette, który został tam ranny.

Bitwa pod Brandywine 

Niedługo potem Filadelfia została zajęta a przygnębiony niepowodzeniem Kongres Amerykański uznał że usługi oficera tej miary co Johann Kalb są niezbędne i mianował go generałem-majorem. Armia amerykańska wycofała się do odległego o 40 km na zachód od Filadelfii Valley Forge gdzie miała zamiar przetrzymać zimę.

C.D.N

Żródło: Gilles Perrault Sekret Króla

 

Komentarze

  1. clapaucius pisze:

    „Long Island w stanie Nowy York (dzisiejszy Manhattan”
    Już widać jaka jest jakość faktograficzna artykułu

    1. andrzejchachula pisze:

      Słuszna uwaga. Zmylił mnie fakt że czytając opis wydarzeń dowiedziałem się że oddziały Waszyngtona umocniły się wiosną 1776 roku na Manhattanie a bitwa miała miejsce w sierpniu. Wielkie dzięki. Możliwe że jeszcze jakieś nieścisłości w tym co napisałem są.

Odpowiedz na „clapauciusAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.